sobota, 6 października 2012

Wspomnienie lata


Cudnie małemu było kąpać się w basenie pełnym wody. Basen potrafił rozbawić nawet najbardziej marudnego Pisklaka.
Zazdrościłam...naprawdę zazdrościłam mojemu dziecku, że się tak beztrosko pluskało podczas gdy ja smażyłam się w 40 stopniach,  tylko się przyglądając i pilnując by moje dziecko nie zaczęło nurkować. A zdarzało się. Jak można zanurkować w 10 cm wody? Dla chcącego nic trudnego. Dziecko poradzi sobie ze wszystkim, wykorzystując każdy ułamek sekundy nieuwagi mamy.
(Teraz jesteśmy na etapie: "O! Mama nie patrzy, idę się wspiąć na fotel!)
Lato się skończyło, nie ma co rozpamiętywać. Ale basen nie poszedł do małego kartonowego pudełka, żeby za rok wyciągnąc go w stanie (zapewne) nie do użytku.  Teraz mamy basen w domu!
 

 Basen - żaba (już bez wody) stanowi świetną zabawę jako tor przeszkód. Można do niego wchodzić i wychodzić, kilka razy utknąć po drodze między łapką a głową żabki, a potem krzyczeć coś w stylu: "Mama łeeeee łaaa łiii" co w przetłumaczeniu na nasze znaczy:  "Mamo, uwolnij mnie!".Basen uznaję za mocny, bo przetrwał całe lato i domowe harce, a mały go nie oszczędza. Nie przebił nam go żaden pies swoją ciekawską łapą ( a że nie dorobiliśmy się jeszcze ogrodzenia na podwórku i ciągle robią sobie po nim przechadzki obce psy, to jest to cenna uwaga).  Ma super daszek, który wcześniej ochraniał przed słońcem, a teraz służy jako ściana na którą można z impetem wskakiwać i się od niej odbijać i jest to dla Pisklaka nie mniej  zabawne niż ściąganie i psucie Mamy okularów.  Można by do żaby dla wzbogacenia  dokupić na jesień kulki i byłaby nowa świetna zabawa niczym z wesołego miasteczka, ale muszę się zastanowić czy mam na tyle dużo cierpliwości by te kulki potem z całego mieszkania zbierać. Chyba szybko bym tego pożałowała ;)
Żaba w skutek nadmiernego opalania nie zrobiła się brązowa a lekko zbladły jej rumieńce. Język z czerwonego stał się biały, chorowity. Jakieś skutki uboczne muszą być.

Basen nie był drogi. ok. 35 zł


To nie jedyny dmuchany przedmiot, który u nas zagościł. Jak mały skończył gdzieś 8 miesięcy i zaczął popitalać na czterech to trzeba było coś wymyślić, żeby można było w spokoju wyjść do ubikacji bez obaw że po powrocie zastanie się dziecko i dom w stanie totalnej demolki. Z pomocą miał przyjść dmuchany kojec.
No i wszystko fajnie, sympatycznie. Kojec przyzwoity, bezpieczny. Dziecko mogło w nim szaleć do woli i nie było szans, żeby coś mu się w nim stało. Nie miał możliwości wyjścia (jako 8 miesięczne dziecko. Teraz... kto wie...może i by sobie poradził jakby bardzo, ale to bardzo się postarał). Kojec był wyposażony w siateczkę przez która dziecko mogło podglądać , a także Mama miała wgląd do szkraba. Do tego młoteczek z kulką w środku i dwie wiszące grzechotki stanowiły nie małą atrakcję. I wszystko byłoby super gdyby nie fakt, że kojec służył nam tylko miesiąc. Potem najzwyczajniej poszedł na zgrzewie i właściwie był do wywalenia, bo nie dało się go naprawić dołączoną do zestawu łatką. Pomyślałabym, że mięliśmy pecha, ale wiem, że nie jesteśmy jedynym przypadkiem z takim samym problemem przy tym kojcu. No cóż. Bywa. Młoteczek też już ma dziurkę. Z kojca pozostały tylko grzechotki na pałąku, którymi w sumie mały bawi się do tej pory ;) Dobre chociaż to za te i tak wydane 50 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad po sobie. Chętnie poznam Twoją opinię.