sobota, 13 grudnia 2014

Faceci....

Faceci...gatunek dziwny. Gatunek ze ślepotą wybiórczą. Widzą tylko to co chcą widzieć. Widzą bardzo dobrze co jest w domu nie zrobione....wróć!....widzą bardzo dobrze czego nie zrobiłyśmy MY (bo już np to, że łóżeczko dziecka od 3 miesięcy czeka na naprawienie, zakryła ślepota wybiórcza)!
Wpadają do domu z pracy i rzucają hasło: "Ale tu burdel. Co ty robiłaś cały dzień?".
Nic kochanie, NIC nie robiłam.
2 prania nastawiły się same, poprzednie pranie samo zdjęło się z suszarki i powkładało do szafek, naczynia same się pozmywały, obiad sam się ugotował, kurze same się pościerały, dzieci same się pobawiły, same sobie poczytały etc.
Nie widzą tego, że podłoga wymyta na błysk...była 10 minut temu...zanim dziecko starsze wylało sok, a dziecko drugie rozciapciało papkę warzywną. Nie widzą tego, że odkurzane było tego dnia 2 razy...po czym dziecko zjadło bułkę.  Racja, tego to akurat nie mają prawa widzieć, bo ja sama widzę czystą podłogę mniej więcej przez 10...góra 15 minut po umyciu czy odkurzeniu.  No chyba, że dzieciaki na emigracji u dziadków to jest szansa, że trochę dłużej.
Zauważą za to  małą pajęczynkę na żyrandolu czy porozrzucane po podłodze zabawki i znów rzucą mimochodem "Ale tu syf".
Już pomijam fakt, że zaraz po dzieciach największymi bałaganiarzami zwykle są właśnie faceci i wypadałoby chodzić za nimi i sprzątać.
Bo to wysiłek zbyt wielki włożyć swoje ubranie do szafy....łatwiej rzucić na podłogę, bo "jutro zakładam".
Bo to wysiłek zbyt wielki włożyć swój talerzyk do zmywarki...łatwiej ułożyć stertę i zaczekać aż SAMO się zrobi.....itd itd


Mężu....
Jak już to przeczytasz to wiedz, że doceniam, że mimo wszystko bardzo nam pomagasz. BO POMAGASZ! Doceniam, że ugotujesz, że dzieciaki zabawisz i Dziękuję Ci za to wszystko bardzo, bo mam świadomość, że nie każda Matka ma w mężu taką pomoc jak My w Tobie. Ale nie sugeruj, że nie zrobiłam"NIC", bo pojęcia o tym nie masz mój Drogi.
Kiedyś Ci pokażę jak wygląda Dom, w którym Matka nie robiła NIC cały dzień.



środa, 10 grudnia 2014

Torba idealna!

Wraz z pojawieniem się dzieciaków okazało się, że przygotowanie się na wyjazd, do choćby zwykłego sklepu nie kończy się na spakowaniu szczotki do włosów do torebki. Nagle okazało się, że na byle jakie wyjście do znajomej przydałaby się torba podróżna, bo trzeba parę zabawek (w końcu jak dzieciak nie będzie się nudził to może nawet tym razem uda Nam się pogadać) ...bo trzeba mleko i butelki (taaaak wiem...trzeba było karmić piersią), bo ubrania na zmianę...(i tu długa niekończąca się lista kolejnych rzeczy).  Nie lubię pakowania tego wszystkiego.   Ciągle się zastanawiam czy aby na pewno wszystko mam i po pięć razy sprawdzam zawartość torby, za każdym razem tworząc w niej coraz większy burdel, bo żeby dostać się do tego co na spodzie torby trzeba przegrzebać całość doszczętnie. Wiecznie mam problem z upchnięciem się z rzeczami maluchów. Moja torba wózkowa kompletnie nie spełniała swojej roli. Mała, jednokomorowa, totalnie niepraktyczna. Upychałam więc wszystko w sto milionów różnych miejsc - a to do tej torby, a to do wózka, a co drobniejsze nawet po swoich kieszeniach. Oczywiście, że nigdy nie wiedziałam co gdzie mam.
W związku z tym jakiś czas temu na naszym FP zapytałam Was- naszych czytelników  o torbę, która pomieści WSZYSTKIE bibeloty- od kosmetyków po ubrania na zmianę. Ktoś nam wskazał BabyOno i to był strzał w dziesiątkę! Torba ideał!
Duża! Bardzo pojemna! Bardzo praktyczna! Ma to co kocham czyli wiele komór, przegródek, kieszonek, które pozwalają mi utrzymać wszystko w ładzie i składzie.
Z łatwością odnajduję w niej nawet drobne przedmioty . Nic nie znajduje się w przypadkowych miejscach. Nic nie leży na dnie torby, tylko w odpowiedniej przegródce, dzięki czemu znalezienie kremu ochronnego nie trwa 10 minut, a 3 sekundy.
Torba zmieści wszystko! Wszystko! Mówię to ja, która zabiera ze sobą 2 termosy, 2 komplety ubrań na zmianę, pół paczki pieluch i sto milionów innych, zwykle zbędnych przedmiotów.
Jestem pewna, że ta torba została zaprojektowana przez matkę. To więcej niż pewne! Nikt inny by nie przewidział naszych potrzeb w tak dużym stopniu.
No to teraz konkrety! Co torba ma? Z czego się składa? Co zawiera?
-2 kieszenie główne zapinane na ekspres, W każdej z nich przegrody na drobniejsze akcesoria typu pieluchy, chusteczki nawilżające czy kosmetyki.
-kieszeń przednia zapinana na ekspres z dodatkowymi mniejszymi kieszonkami -w środku oraz na zewnątrz  (również zapinane na ekspres) . Kieszeń zawiera tez mniejsze przegródki na drobne akcesoria.
-mała kieszonka boczna np na smoczek itp
-mata  do przewijania
-termoopakowanie do butelek - ofoliowane wewnątrz, dzięki czemu w razie wylania mleka, łatwo usuniemy zabrudzenia.
-foliowa saszetka np na książeczkę zdrowia dziecka lub inne dokumenty

Wymiary:
43x33x15

Cała torba wykonana jest ze śliskiego materiału. Każdą plamę, których przy żwawych dzieciakach nie brakuje, z łatwością z niej usuniemy.
Można ją nosić na ramieniu, w ręce lub doczepić do wózka (zaczep na klamry) .
Jesli mam doszukiwać się minusów to przyczepiłabym się jedynie dwóch rzeczy.
Mata do przewijania mogłaby być większa. Dla noworodka i małego dziecka jest ok, ale dla większych dzieciaczków już troszkę za mała.
Kolor, dość uniwersalny, ale dlaczego tylko jeden? Stanowczo polecam zwiększenie ilości wersji kolorystycznych :) I byłoby już całkiem idealnie :)
Jeśli poszukujecie torby idealnej, jeśli nie możecie pomieścić się w swojej torbie, jeśli ciągle wam brakuje miejsca to bardzo bardzo polecam!
Na dodatek jej cena nie zbija z nóg! Naprawdę jestem zaskoczona, bo niecałe 74 zł za tak pojemną i solidnie wykonaną torbę to nie jest dużo!
A znajdziecie ją tutaj: Torba spacerowa BabyOno
















poniedziałek, 8 grudnia 2014

nie pozwólmy urosnąć robalom...


Nigdy nie byłam zwolenniczką sterylnego wychowywania dzieci. Nie mam świra na punkcie czystości. Nie biegam zrozpaczona za dzieciakami wykrzykując:
"Uwaaaaażaj, bo się ubrudzisz!",
"Nie grzeb w tym piasku, bo jest brudny!",
"Zobacz, już ubrudziłeś spodnie!" i tym podobne frazesy.  Nie! To nie ja!
Wszyscy dobrze wiemy, że dobra zabawa często wiąże się  z pobrudzonymi dzieciakami. Mówi się nawet, że " Dziecko brudne, dziecko szczęśliwe" .
Jednak trzymam się jednej złotej zasady! Po zabawie, po powrocie do domu od razu spacerkiem do łazienki i szorujemy dokładnie ręce.
Czy jest to powrót z podwórka, czy z miasta...ręce TRZEBA myć. Pozwala to zapobiegać różnym chorobom znoszonym z zewnątrz. Zwłaszcza, że dzieciaki mają tendencje wkładania rąk do buzi i zjadania tego, co np przytaszczyły z uchwytu sklepowego wózka czy z innych miejsc, które są narażone na dotyk miliona przypadkowych osób.
Równie ważne jest mycie rąk przed każdym posiłkiem i po każdym skorzystaniu z toalety.
Niby sprawa oczywista,  a jednak wciąż wiele Mam to ignoruje twierdząc: "Jak raz nie umyje to nic się nie stanie".
No pewnie, że nie...a potem drugi, potem trzeci, potem czwarty raz i Dziecko nie zdaje sobie sprawy jak istotna jest to kwestia. A czym skorupka nasiąknie za młodu....
Uczulam więc, że  należy na to zwracać szczególną uwagę i uczyć higieny rąk od pierwszych dni. Co za tym idzie....i my - Mamy, musimy świecić przykładem!
Bywa jednak, że pomimo naszych starań dziecko w pewnym momencie zaczyna się buntować i nie chce myć rączek. Starajmy się, aby nasze dziecko traktowało tę czynność jako zabawę, by kojarzyło ją z przyjemnością, a nie z przykrym obowiązkiem.

A jak je zachęcić?
-Zaopatrz się w mydło w płynie - dzieciakom  zwykle sprawia ono większą frajdę niż tradycyjne w kostce (choć wcale nie musi to być regułą)
-Zakup maluchowi ręczniczek z dziecięcym motywem np jakimś zabawnym zwierzęciem. Najlepiej jeśli dziecko samo wybierze sobie swój indywidualny ręczniczek.
-Dużo piany! To zawsze działa!
-Pośpiewajcie "Mydło wszystko umyje...", potańczcie, śmiejcie się!
-chwal! chwal! chwal przy każdym umyciu rąk!


Według badań UNICEF każdego z roku z powodu zaniedbań higienicznych rąk umiera 3,5 mln dzieci. Oczywistym jest, że w Polsce nie jest to problem na aż tak szeroką skalę, ale nie wolno nam go lekceważyć.

Czym dla Kuby są bakterie?  Opisuje je jako robale. Robale, które na początku są malutkie i niewidoczne. Rączki wg niego trzeba myć, by robale nie urosły i nie gryzły w rączki. Całkiem słuszna teoria :)
A jak widzą bakterie inne dzieci? Na to pytanie odpowie ten filmik :




*wpis sponsorowany

wtorek, 2 grudnia 2014

Who's driving?

 Lubicie zagadki? A Wasze dzieciaki?
Jeśli odpowiedź brzmi "TAK" to mam dla Was interesującą książkową propozycję.
"Kto prowadzi" lub jak kto woli "Who's Driving" , której autorem jest Leo Timmers.
Książka dla dzieciaków, w Polsko-angielskiej wersji językowej, dzięki której maluchy od najmniejszego osłuchują z tak z niezbędnym w dzisiejszych czasach j. angielskim.
Gratka dla fanów motoryzacji (czyt. mój Kuba - o czym wspominałam już przy okazji recenzji "Aut", Auto-moto" i "Na budowie" )
Cała książka opiera się na zagadce..."Kto prowadzi?". Dzieciaczek ma za zadanie dopasować kierowce do pojazdu.  Ćwiczy w ten sposób spostrzegawczość i umiejętność logicznego myślenia.  Potencjalnymi kierowcami są różnorodne zwierzęta - od kury po słonia. Każde z nich poprzebierane jest w ludzkie stroje, które podsuwają prawidłową odpowiedź na tytułowe pytanie.
Jak myślisz, czy twoje dziecko zgadnie kto prowadzi wóz strażacki, a kto limuzynę? Warto się przekonać. Książka bardzo rozbudza dziecięcą ciekawość i daje mnóstwo radości z rozwikłanej zagadki.
Autor wprowadził mnóstwo wyrazów dźwiękonaśladowczych.
Kuba ma zawsze niezły ubaw przy moim "pyr pyr pyr pyr". Naprawdę nie wiem co w tym śmiesznego ;) Synek z chęcią również sam naśladuje dźwięki wydawane przez pojazdy, co jest świetnym ćwiczeniem usprawniającym mowę.
Barwne ilustracje przyciągają wzrok i zachęcają do oglądania. Jako, że tekstu jest bardzo niewiele to myślę, że ta pozycja przypadnie do gustu także tym mniejszym dzieciakom ok 1 roku życia.

Zobaczcie sami jak to wygląda.















 Książkę znajdziecie tu: Wydawnictwo Babaryba - "Kto prowadzi?"





piątek, 28 listopada 2014

Jak przygotować dziecko na narodziny rodzeństwa?

Każda z nas, gdy decyduje się (lub nie, ale los chce inaczej) na drugie dziecko to ma sporo obaw.
Czy dacie sobie radę z dwójką? Czy finansowo udźwigniecie ten "ciężar"? Boicie się ponownych bezsennych nocy...czy aby młodsze nie będzie budziło tego starszego? Boisz się porodu, bo już wiesz czego się spodziewać i że to nie jest bułka z masłem.
A najbardziej obawiasz się jak starsze dziecko przyjmie nowego domownika.
Boisz się zazdrości, histerii, odwracania na siłę uwagi od malucha, ataków w jego kierunku, nienawiści itp.
Wcale tak nie musi być. Czasem wystarczy odpowiednie przygotowanie i dobre podejście do sytuacji.
Kubuliński kocha swojego brata miłością najszczerszą i największą. Wierzę w to, że jest to moja spora zasługa, dlatego chciałam się z Wami podzielić co ja robiłam, by przyjście na świat drugiego synka przeszło łagodnie i bez niepotrzebnej zazdrości.


CIĄŻA

W zasadzie od samego początku rozmawialiśmy o tym, że wkrótce zacznie mi rosnąć brzuch, że w nim znajduje się malutki dzidziuś, który pewnego dnia się urodzi i z Nami zamieszka. Uważam, że warto zacząć rozmowy wcześnie, by dziecko miało sporo czasu na przyjęcie tego faktu do wiadomości, zrozumienie i oswojenie się z tą myślą.
Każdego wieczoru, przy usypianiu, gdy już nikt Nam nie przeszkadzał, opowiadałam mu jak to będzie wyglądało. Przedstawiałam wszystko w pozytywnych barwach, choć zaznaczałam też, że dzidziuś będzie płakał, że będziemy się nim wszyscy opiekować, że będzie maleńki i będzie Nas wszystkich potrzebował. Opowiadałam mu jak to było, gdy sam był takim maluchem, że nie umiał mówić, nie umiał chodzić.
Powtarzałam wielokrotnie, że Dzidziuś Nas wszystkich bardzo kocha i nie może się doczekać dnia, w którym Nas pozna.

Pozwalałam Kubie dotykać swojego brzucha, poczuć ruchy dziecka, namawiałam do tego by mówił do brzuszka.  Nie byliśmy wspólnie na USG, ale myślę, że i to jest świetnym pomysłem.

Już w ciąży przyzwyczajałam go, że czasem musi zaczekać na swoją kolej, że nie wszystko jest tak od razu - na pstryknięcie palców.  Jeśli twoje dziecko nie jest tego nauczone to lepiej zwróć na to uwagę, by później nie doznało szoku.

W drugiej połowie ciąży zaczęłam opowiadać, że pewnego dnia pojadę do Pana  doktora po Dzidziusia. Uświadamiałam, że nie będzie mnie kilka dni, ale że będzie się w tym czasie świetnie bawił z Tatusiem (to było nasze pierwsze rozstanie dłuższe niż kilka godzin więc nie miałam pojęcia jaka będzie jego reakcja.) . Mówiłam, że "w nagrodę" za moją nieobecność przywiozę do domu Brata. Starałam się by Kuba cały czas odbierał przyjście na Świat dziecka jako coś bardzo pozytywnego.
Na szczęście Kuba dobrze zniósł Naszą rozłąkę. Tęsknił, ale nie płakał za mną, spał spokojnie. Czekał na mnie i Brata.

PO NARODZINACH

Jeszcze przed moim wyjazdem do szpitala przygotowaliśmy dla Kubusia prezencik od dzidziusia. 
Skromny, ale zadziałał odpowiednio i do dziś Kubuś pamięta, że od dzidziusia dostał autko i kinder jajko. 
Ogromnie ważne jest by mieć czas dla starszego dziecka po narodzinach  malucha! Starszak musi czuć się ważny, doceniany! Bywa, że jest z tym ciężko, zwłaszcza, gdy maluszek jest wymagający lub ma kolki lub inne problemy. Wszystko się jednak da pogodzić. Pozwól ojcu dziecka sobie pomóc. Niech pobawi malucha, a ty leć do starszaka i bawcie się jak przedtem! Jeśli starszak choć przez chwilę poczuje się odrzucony, to od razu pokaże to swoim zachowaniem. To też przeszliśmy - Kubuś zaczął się popisywać, na siłę próbował zwracać na siebie uwagę, psocił, był złośliwy. Kilka razy zdarzyło się, że ugryzł Dominika.  Na szczęście ten stan trwał bardzo krótko Wystarczyło byśmy popracowali nad tym, by poświęcić Kubie trochę więcej czasu na wspólną zabawę. 
Chwalmy starszaka za każdy pozytywny gest w stronę malucha. Przytulajmy! Wspierajmy! Przypominajmy, że kochamy! Przypominajmy, że Dzidziuś też go bardzo kocha!
Bardzo ważne jest angażowanie starszego rodzeństwa w opiekę nad maluchem. Oczywiście nic na siłę, ale namawiajmy by np. pomógł przy kąpieli (niech pochlapie delikatnie maluszka po brzuszku) czy przy założeniu pieluchy. Gdy karmisz piersią poczytaj maluchom w tym czasie książkę. Karmisz butelką? Pozwól starszakowi przytrzymać butelkę w buzi noworodka. Staraj się znajdować w sobie cierpliwość. 
Wraz z upływem czasu jest coraz łatwiej. Gdy maleństwo zaczyna interesować się zabawkami, odrobinę bardziej rozumieć rzeczywistość, to można wymyślać proste, wspólne zabawy  obu dzieciaków- np "a kuku" robione przez pierworodnego.  Uwierzcie, że starszak będzie miał ogromną satysfakcję jak rozbawi takie maleństwo. 
Ogromnie ważne jest by zwracać uwagę na to, co my mówimy na co dzień  czyli wystrzegajmy się zwrotów typu : "Nie rób tego, bo braciszek...."  , "Twój braciszek taki grzeczny, a Ty...". Nie porównujmy, nie stawiajmy malucha jako tego lepszego. Często nieświadomie możemy urazić. 
Zamiast  powiedzieć "Nie hałasuj, bo braciszek śpi" lepiej powiedzcie "Bądź troszkę ciszej, bo przeszkadza MI ten hałas"( Choć akurat nie jestem zwolenniczką ciszy w domu i od urodzenia przyzwyczajałam malucha do głośnych dźwięków. Tę metodę  zdecydowanie polecam, ale to zagadnienie na odrębny wpis). 



Myślę, że ten test zdałam na 4+. Bez wpadek się nie obyło, ale obecny efekt jest rewelacyjny, a ogrom miłości jaką Kuba darzy braciszka zaskakuje mnie każdego dnia. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę spocząć na laurach i pracować dalej nad ich relacją, ale dziś przychodzi to już bardzo naturalnie i spontanicznie. Dziś możemy całą rodziną na czworakach pograć w piłkę, możemy się poganiać po pokoju, a nawet potańczyć. I jest super! Oby tak dalej! 
 














poniedziałek, 24 listopada 2014

Bo Nigdy Nic Nie wiadomo!

Dziecię moje starsze jest już na tyle rozumne, że dobrze wie jak ma się zachowywać na drodze.
Chodzi grzecznie poboczem, nie wyrywa się. Wie, że musi uważać na auta itp. Wie co oznacza czerwone, a co zielone światło na sygnalizatorze świetlnym. Mogłabym powiedzieć, że jestem o Niego spokojna podczas naszych spacerów.
Dziecię jednak, jak to Dziecię...
...pomysłów głupich, a nawet durnowatych może mieć tysiące. Nigdy nie wiesz na co wpadnie w danej chwili. NIGDY NIC NIE WIADOMO!
I taką sytuację miałam nie dalej jak wczoraj.
Spacerek...łapiemy promienie słońca, bo dzień tak słoneczny, że aż dawało po gałach.
Kuba zbiera kolejne patyki, jak to zwykle robi na spacerach. I nic nie wskazuje na to,że za chwilę zepsują nam się humory.
W pewnym momencie wyrywa się i wyskakuje na środek drogi...a ja widzę nadjeżdżąjące auto. W jednej sekundzie go stamtąd zgarnęłam.  Na szczęście zdążyłam. Ja się wystraszyłam, on się wystraszył, ale nikomu nic się nie stało.  Choć scenariusz mógłby być inny, gdyby np auto jechało szybciej. Nawet nie chcę o tym myśleć. A jaki był powód ucieczki?
"chciałem włączyć bobota (czyt robota) "
Robotem był słupek przydrożny...znajdujący się po drugiej stronie ulicy.
No i w domu czekał nas kolejny wykład na temat zachowania na drodze.
Mimo, że Dziecię moje  jest już na tyle rozumne, że dobrze wie jak ma się zachowywać na drodze.
Chodzi grzecznie poboczem, nie wyrywa się. Wie, że musi uważać na auta itp. Wie co oznacza czerwone, a co zielone światło na sygnalizatorze świetlnym. Mogłabym powiedzieć, że jestem o Niego spokojna na spacerach, ale  NIGDY NIC NIE WIADOMO!
W domowym wykładzie, a właściwie rozmówce na temat zachowania na drodze towarzyszyła nam książka "Pies z Ulicy Bałamutów" autorstwa Wandy Chotomskiej i Wacława Bisko.
Pierwotna wersja tej historii powstała w 1965r i z pewnością nie raz się z nią spotkałyście. Teraz książka w nowej, ale jakby dalej starej odsłonie. Ilustracje stworzone przez Jerzego Flisaka nawiązują do tych sprzed laty.
Czytając tę książkę mam wrażenie jakbym cofnęła się w czasie - do czasów dzieciństwa moich rodziców. Na szczęście uchowało się jeszcze kilka książek z tamtych czasów i ja też, jako dziecko z chęcią je czytałam.
Być może nie wszyscy znają historię głównego bohatera - Jamnika, który wyrusza w butach na miasto i zachowuje się na nim....delikatnie mówiąc jak..."święta krowa". Wydaje mu się, że jest jedynym uczestnikiem ruchu i wszystko mu wolno. Szybko zostaje wyprowadzony z błędu.
Dzieciaki z książki wyniosą to, że spacerować należy po chodniku - prawą stroną, że należy się rozejrzeć przed wkroczeniem na jezdnię, że nie należy się zatrzymywać na torach i wiele innych bardzo istotnych uwag dotyczących ruchu drogowego.
Książka bardzo pomocna w wytłumaczeniu, zobrazowaniu dziecku takich codziennych problemów, które dotyczą każdego. Warto mieć ją w swojego biblioteczce, BO NIGDY NIC NIE WIADOMO! Mam nadzieję, że Kuba zrozumiał swój błąd i już nigdy nie będzie się wyrywał na jezdnię .

Znajdziecie ją tu: Pies z ulicy Bałamutów









środa, 19 listopada 2014

mroczne klimaty

Wyobraźnia dzieciaków bywa naprawdę imponująca. Potrafią fantazjować całymi dniami, wyobrażać sobie niestworzone rzeczy. Często "znajdują" sobie sobie niewidzialnego przyjaciela.. Niektóre boją się wysunąć stopy spod kołdry, żeby jakiś obrzydliwiec nie odgryzł im paluszków.
Gdybym cofnęła się pamięcią o jakieś 10 miesięcy to powiedziałabym o Kubie, że to bardzo wrażliwy, dość strachliwy chłopiec. To za sprawą tego, że potrafił sobie ubzdurać, że jakiś przedmiot codziennego użytku czy jakiś nadruk na ubraniu jest straszny i on nie będzie nosił. Tak mięliśmy np z ochraniaczem do łóżeczka. Ochraniacz w misie, którego znał od urodzenia, z dnia na dzień stał się przerażająco straszny. Nie było możliwości uśnięcia z "misiami", bo płacz i prawdziwy, niewymuszony strach.  Ochraniacz wylądował w szafie.
Dziś to już jest całkiem inne dziecko, Duchy, potwory, smoki, a nawet misie ;)  już nie są mu w najmniejszym stopniu straszne. Więcej powiem...moje dziecko nawet na Święta Bożego Narodzenia zażyczyło sobie ducha!
Twierdzi, że kiedyś był smokiem.  Uwielbia oglądać Scooby Doo czy inne potworzaste bajki.
Dlatego, gdy tylko zobaczyłam u Mamiczki  wpis o książce "Potrzebuję Mojego Potwora" uznałam, że to jest pozycja obowiązkowa naszej domowej biblioteczki. Nie myliłam się. Książka jest genialna, a Kubs zachwycony. Dziękujemy Mamiczko za polecenie :)

To NIE jest książka tylko dla odważnych, małych potworomaniaków!
Świetnie sprawdzi się u dzieci, które mają swoje nocne strachy, które boją się zasypiać, bo ponosi je wyobraźnia i "widzą" wychodzące spod łóżka stwory.
Straszydła w książce pokazane są w bardzo sympatyczny sposób i raczej nie potrafią komukolwiek zrobić krzywdy. .
Bohater bajki - Ignaś, ma swojego prywatnego potwora o imieniu Gab. Gab towarzyszy mu każdej nocy i pomaga mu zasnąć. Bez niego, chłopiec nie potrafi zmrużyć oka.  Niestety dziwoląg pewnego dnia zostawia tylko kartkę z informacją, że nie będzie go cały tydzień. Chłopiec jest w szoku. Mówi: "I co teraz? Przecież potrzebuję potwora pod łóżkiem. Jak niby miałem bez niego spać?"  Chłopiec poszukuje potwora zastępczego, ale żaden nie jest na tyle straszny by mógł go zadowolić. Jeden ma zbyt krótkie pazury, inny zbyt krótki ogon.
W końcu jednak wraca jego ukochany przyjaciel - najbardziej przerażający Gab i chłopiec może spokojnie zasnąć.

Myślę, że to bardzo ciekawa pozycja, ponieważ może pomóc przełamać strach. Może  pokazać, że potwory wcale nie muszą być czymś złym, czy przerażającym. Udowodnić, że  posiadanie łóżkowego potwora nawet może być ciekawe i zapewnić sporo atrakcji! A im straszniejszy potwór tym więcej frajdy!

Przepiękne ilustracje, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach!  Ilość tekstu jest na tyle krótka, że dzieciaki się nie nudzą i z zainteresowaniem słuchają do końca.
Kuba i ja przybijamy piątkę Wydawnictwu Czy-tam , od których mamy tę książkę.

Tutaj  ją znajdziecie  : Potrzebuję mojego potwora















Podoba się Wam?

piątek, 14 listopada 2014

my się chłodu nie boimy....

My się chłodu nie boimy,
podskoczymy, zatańczymy.
Dalej, dalej całą grupą
łap za rączki, kręć się w kółko!
W kotka, w myszkę, przez boisko,
przestraszymy złe wietrzysko.
Niech przed zimnem nikt nie tchórzy,
to wyrośnie zdrów i duży.


Mam wrażenie, że niektórzy ludzie uważają, że Matka z dzieckiem powinna na okres jesieni i zimy na stałe zapuścić korzenie w domu i nie wychylać z niego nosa choćby na chwile. Jak tylko temperatura spada do około 5-8 stopni Celsiusza, słyszę praktycznie codziennie zdanie typu : "Nie za zimno na spacery z dzieckiem?"
Nie! Hartujemy się - zwykle odpowiadam.
Przywykłam już, że słyszę to na każdym kroku. Nawet mnie to już tak nie wkurza, bo wiem, że to wynika z troski, a nie złośliwości.  Śmieję się tylko, że muszę nagrać swoją odpowiedź na dyktafon, bo nudne jest mówienie tego samego po raz milionowy.
Wielu ludzi wciąż nie ma pojęcia na czym polega hartowanie dziecka. Uważają, że najbezpieczniej jest zamknąć dziecko w czterech ścianach, żeby przypadkiem nie złapało jakiegoś wirusa.
A to przecież nic bardziej mylnego. Nie ma nic zdrowszego od świeżego powietrza.
Dlatego my staramy się wychodzić na dwór w każdą pogodę.
 My się chłodu nie boimy...jednak marznąć nie lubimy. 

Trzeba zadbać o to, aby dziecku było ciepło, ale jednocześnie, żeby go nie przegrzewać.
Szukałam czapki  dla Kubulastego na większe mrozy. Takiej, bym bez obaw mogła go puścić na lepienie gigantycznego bałwana (a wiadomo, giga-bałwana nie lepi się w 15 minut), takiej by mógł pojechać na długi  kulig... Kulig dla trzylatka to musi być niesamowita frajda!  Sama z uśmiechem na ustach wspominam wszystkie kuligi jakie organizowali Nam rodzice.
Zdecydowałam się na firmę Broel ze względu na wysoką jakość produktów i bogatą kolekcję. Niestety naszego wymarzonego modelu akurat nie było, ale znaleźliśmy alternatywę.
W  zwykłych czapkach irytuje mnie, że zdarza się, że zsuwają się z uszu, przekręcają na głowie odsłaniając uszy i  trzeba co chwilę poprawiać. O ile jesienią to nie jest taki problem, o tyle zima to już nie przelewki.
Szukałam więc modelu, który porządnie zakryje uszy, będzie się na nich nieprzesuwalnie trzymał i nie da im zmarznąć.
Bez problemu znalazłam. W tak bogatej kolekcji każda mama znajdzie coś dla swojego szkraba. Kolekcja obejmuje rozmiary dla dzieci w wieku 0-12 lat.
My Mamy Parysa. Cieplutka, ale nie przegrzewająca czapa dokładnie zakrywa usiska.
W środku znajduje się bawełniany materiał oraz futrzak na uszach.. Z zewnątrz - śliski ortalion, łatwy w zachowaniu czystości i szczelnie chroniący przed chłodem....

Czapka zawiera regulowany ściągacz , który pozwala na dokładne dopasowanie do obwodu głowy malucha.
Kuba ma wzięty rozmiar z zapasem (spokojnie przechodzi w niej jeszcze kilka sezonów!), a dzięki ściągaczowi czapka jest idealnie dopasowana do jego łepetynki.
Czapa jest wiązana pod brodą, co dodatkowo zabezpiecza przed spadaniem, przesuwaniem itp. Można wiązać, choć nie trzeba, bo i bez tego się dobrze trzyma.

Nasz model czapki znajdziecie tu: PARYS
Bez rejestracji aktualne kolekcje można obejrzeć tu: Kolekcje Broel

UWAGA!
Teraz możecie zgarnąć 15% zniżki na całą kolekcję Broel.
Wystarczy, że podczas składania zamówienia wpiszecie hasło:
"Szczęście Mamy i Broel"