poniedziałek, 29 października 2012

Antybakteryjna pianka musujaca




Zdarza Wam się, że w podróży, na spacerze, gdziekolwiek poza domem odczuwacie potrzebę umycia rąk, jednak nie macie takiej możliwości, bo nigdzie w pobliżu nie ma kranu? Mi tak. I dzisiejszy post będzie właśnie o tym jak sobie z tym problemem poradzić.

Ostatnio w moje ręce trafiły produkty firmy OsmozaCare.
Produkty antybakteryjne, którymi możemy umyć dłonie bez użycia wody. Produkty dla całej rodziny. Dla dużych i małych. Wcześniej nie miałam do czynienia z ta firmą, dlatego byłam bardzo ciekawa ich produktów. Oprócz serii do higieny rąk mam tez inne cudeńka od nich, ale o tym później. 


Dziś o antybakteryjnej piance musującej.





Pianka myje dłonie bez użycia wody, doskonale je odświeża pozostawiając na dłoniach świetny zapach. Dłonie pachną po niej tak przyjemnie, że w pierwszy dzień używania co chwilę nadstawiałam je do nosa i najzwyczajniej w świecie wąchałam. Zapach dla mnie bardzo przyjemny.
Ale wiecie co mnie zaskoczyło najbardziej? Właśnie to musowanie. Super uczucie pękających, delikatnie łaskoczących bąbelków podczas rozsmarowywania. Świetna sprawa zwłaszcza dla dzieci (powyżej 3 roku życia), które nie lubią wszelkich zabiegów higienicznych. Na łaskoczące, strzelajace bąbelki na pewno nie trzeba będzie ich namawiać:)



Produkt zamknięty w niewielkim(50 ml), wygodnym opakowaniu z pompką (takim jak dezodoranty), które można ze sobą wszędzie zabrać, bo zmieści się nawet w kieszeni oraz nie obciąży zbyt mocno naszej podróżnej walizki bagażowej.  Jednak nie myślcie sobie, że małe opakowanie więc na krótko wystarczy. Produkt jest bardzo wydajny. Małe psiknięcie wystarcza na całe dłonie.
W pierwszej chwili po nałożeniu pomyślałam sobie, że nie będzie fajnie, że będą mi się lepiły dłonie. Jednak to było złudne wrażenie, bo efekt lepkości zniknął po króciutkiej chwili, preparat szybko się wchłonął i pozostawił wrażenie świeżości i czystości.
I ten zapach mmm
Podobno pianka wzmacnia też paznokcie dzięki zawartości D-panthenolu. Pod tym względem nie zdążyłam jeszcze przetestować, bo za krótko produkt mam, ale bardzo bym mnie cieszyło gdyby zadziałało na moje biedne paznokietki, bo są naprawdę bardzo biedne i w sumie nie wiem czy jest im stanie pomóc cokolwiek. Dam znać w przyszłości czy w moim przypadku pomogło.
Czy faktycznie jest antybakteryjna to musimy uwierzyć na słowo, bo własnego laboratium w domu nie posiadam :D Jestem jednak w stanie uwierzyć, że tak jak zapewnia producent działa antybakteryjnie, zwalcza drobnoustroje i zachowuje naturalne pH naskórka.

Nie mam żadnych zastrzeżeń do produktu. Efekt odświeżenia jest wyrażnie odczuwalny więc spełnia swoja rolę. Ręce się nie kleją, pięknie pachną i do tego sprawiają wrażenie wygładzonych, delikatniejszych. Wygoda, szybkość i łatwość zastosowania  i do tego te bąbelki, które skradły moje serce :)
Produkt trafił w moje gusta i leży sobie zawsze bezpiecznie w torebce i czeka na moment kiedy mamuśce na spacerze z dzidziorrem zachce się umyć ręce ;)

Cena: 25zł
Więcej o Osmoza Care : http://osmozacare.net






czwartek, 25 października 2012

odpustowy autobus

Dziś będzie o najbardziej ukochanej zabawce mojego 13 miesięcznego synalka.
Oto on! Nasz autobusowy sorterek z czterema klockami w różnych kształtach i kolorach.




 Pisklak każdego dnia uparcie wciska trójkąt w kwadrat i odwrotnie denerwując się przy tym, że nie wchodzi, ale nie zrażając się  próbuje dalej. I tu muszę pochwalić mojego syna. Raz za wytrwałość, a drugi raz za to, że z klockami idzie mu coraz lepiej i już naprawdę często trafia tam gdzie trzeba. Ulubiony klocek to żółte kółko, bo najłatwiejszy to wciśnięcia, ale pozostałe też są ciągle w użyciu. Nie to, żeby moje dziecię ciągle na łatwiznę szło.




Dla nas powinna być edycja specjalna sorterów z klockami na sznurkach albo powinny mieć domontowany GPS, bo one ciągle giną. Zwłaszcza fioletowy sześcianik. Ten jest szczególnie pechowy. Aktualnie jednak wcięło ulubione żółte kółko. Za kilka dni się pewnie znajdzie w koszu na pranie, szufladzie z małymi skarpeteczkami albo innym "schowku".
Klocki są dość małe, nie tak małe, żeby połknąć, ale wystarcząjąco małe, żeby wziąć prawie całe do buzi. Dlatego bawimy się ostrożnie, bo przeraża mnie widok takiego klocka w buzi.






Sorter ma ogromną moc! Oprócz możliwości wciskania klocków, świeci, gra, jeździ i wyczynia przeróżne cuda. Gra denerwująco, głośno i skrzekliwie. Małe dzieci, siedzące w autobusiku odśpiewują piskliwymi głosami jakiś chiński utworek tańcząc przy tym, a właściwie kolebocząc się na boki.   Mniej więcej 5 minut jest do wytrzymania, później dla własnego zdrowia lepiej wyłączyć. Na szczęście mały trzasnął nim kilkadziesiąt razy porządnie o ziemię i za kilkadziesiąt pierwszym zaczął grać ciszej i trochę zawodzić. (nie to żeby zabawka była jakiejś kiepskiej jakości, bo jak na chińską robotę to to naprawdę dobry towar. Po prostu autobus przeżył wiele, nie miał szans na dłuższe bezawaryjne działanie) Ale piskliwie i wkurzające głosiki były i są bardzo przydatne w celu szybkiego odwrócenia uwagi od jakiś kabli czy innych zabronionych rzeczy na które "nie wolno" nie działa.



Autobusik ma oczy! Oczy te ruszają się we wszystkie strony podczas jazdy i wygrywanej (już zawodzącej) melodyjki. Autko jeżdżąc odbija się od napotkanych przeszkód, wykręca, przekręca, obraca się w którą stronę sobie chce i ucieka małemu potworkowi, który go goni. Co prawda Pisklak już za szybki, żeby mu autko uciec mogło, ale przy początkowych próbach chodzenia uciekało i było całkiem dobrą motywacją dla uczącego się chodzić potworka.   
Autobusik ma  przekładnie, którymi można  kręcić. Przekładniami kręci głównie mama. Małego nie specjalnie interesują, bo klocki do wciskania skupiają główną uwagę. Na dachu autobus ma też coś tam do kręcenia z literkami, cyferkami itp. I jakieś tam inne popierdółki do przesuwania, przekładania. Taka mała zabawka, a mieści w sobie całkiem sporo możliwości.










My autobusik kupiliśmy za 35 zł na odpuście :D.  No co? Odpust to u nas wielkie Święto i tradycyjnie jak co roku być obowiązkowo trzeba i kupić też coś trzeba. Cokolwiek, ale trzeba. I choć przeważnie zabawki odpustowe rażą kiepską jakością plastiku, który rozsypuje się przy pierwszej próbie silniejszego dotknięcia, tak tu tak nie jest. Autobusik jest wytrzymały. Nic się nie kruszy, nie odpada, nie wyłamuje mimo tych wszystkich trzasków, a testy wytrzymałościowe przeszedł ostre.  Jedynie ta melodyjka przycichła, ale to akurat dobrze :)



Przeszukałam w necie i znalazłam między innymi tu: sorter autobus.

A tak dzisiaj młodzieniec bawił się naszą żyrafką z notki: mini zoo
Proszę nie zwracać uwagi na bałagan, ale "mały" huragan zrobił demolkę.







poniedziałek, 22 października 2012

Sudo razy dwa


Dziś małe porównanie dwóch podobnych kosmetyków.
Sudocrem i Sudomax. Oba stosuje się w tym samym celu, czyli głównie na odparzenia pieluszkowe. Sudocrem większości zapewne dobrze znany, Sudomax - nowośc na rynku.
U nas odparzenia to dość częsty problem więc wybór dobrego kremu jest dla nas istotna kwestią. Nasze odparzenia nie są jakieś intensywne, jednak zaczerwieniona dupka występuję często mimo, że nie zaniedbujemy zmieniania pieluch. 

Kilka cech porównawczych oba środki:

Konsystencja:
Sudomax ma odrobinę lżejszą konsystencję, łatwiej i szybciej się go wsmarowuje co jest dość ważne przy małych Pisklakach, które nie zawsze mają wystarczająco dużo cierpliwości by swoje długie i cenne minuty spędzać na przewijaniu i smarowaniu.  Oba produkty należy dokładnie wsmarować by nie zostawiać charakterystycznego białego śladu

Zapach:
Wg mnie przyjemniejszy ma Sudocrem. Oba mają bardzo delikatny zapach, jednak Sudomax ma troszkę bardziej chemiczny, a Sudocrem bardziej kremowy.

Działanie:
Sudomax początkowo zaskoczył mnie swoim szybkim działaniem. Na drugi dzień od posmarowania po lekkim odparzeniu właściwie nie było śladu. Sudocrem działa troszkę wolniej.
Jednak przy którymś zastosowaniu Sudomaxu pojawił się problem. Wystąpiły krostki i dupka była baaardzo czerwona i wyglądała całkiem nieciekawie. Jedna z rówieśniczek (:*:*:*) Kubusia wśród naszych znajomych miała identyczny problem po zastosowaniu kremu. Jednak w większości krem ma opinie bardzo dobre więc może po prostu mamy pecha i krem się dla nas nie nadaje, a może nie dokładnie wsmarowałam specyfik i przez zbyt słaby dopływ tlenu do dupeńki, powstały krostki? Na razie robimy sobie dwutygodniową przerwę od Sudomaxu i zobaczymy co będzie dalej. Przy Sudocremie nigdy takich problemów nie mięliśmy.
Sudomax świetnie nadaje się np na poparzenia termiczne więc może przydać się nie tylko dzieciom  ale i dorosłym.  Pantenol, który zawiera bardzo szybko łagodzi pieczenie, a skóra goi się i jaśnieje w naprawdę szybkim tempie.
Dobry na wszelkie ranki, otarcia. Największym plusem produktu jest szybkie działanie. Bardzo bym chciała, żeby służył też mojemu synkowi. Mam nadzieję, że po tych dwóch tygodniach jak użyjemy ponownie to już wszystko będzie jak należy, bo tak szybko działający środek bardzo by nam pomógł.
Sudocrem działa wolniej, ale nie wywołuje na pupci maluszka żadnych niespodzianek. Używaliśmy go od narodzin małego i złego słowa powiedzieć nie mogę. Sudocremu nie testowałam na oparzeniach termicznych, ale producent zapewnia, że również spełnia się w tej roli. Trzeba sprawdzić przy najbliższej okazji.

Cena: Sudomax kilka złotych tańszy od Sudocremu.

Gdyby nie wystąpienie krostek na dupalku małego, uznałabym Sudomax za krem idealny (za swą szybkość i lżejszą konsystencję+ niższą cenę) i pewnie zrezygnowała z Sudocremu. Jeśli jeszcze nie miałyście z nim do czynienia, a szukacie szybkiego środka na odparzenia to moim zdaniem warto spróbować. Nie u każdego musi wystąpić taka reakcja jak u nas.

Jedno jest pewne! Mąki ziemniaczanej i tak nic nie zastąpi :) Czasem nawet najlepsze kosmetyki okazują się słabsze od babcinych sposobów :)

sobota, 20 października 2012

Ententino, saka raka tino...

  "Ententino, saka raka tino
saka raka i tabaka en ten to..." 




Piękna wiosna tej jesieni. Pogoda cudna tak, że nie chce się wracać do domu. Najchętniej cały dzień byśmy korzystali z promieni słoneczka i gdyby nie fakt, że czasem trzeba coś zjeść i że moje dziecko pierwsze co robi na dworze to leci do kałużki wody i się wesoło próbuje w niej pluskać to pewnie by tak było. Od tego pluskania na które mama nie pozwala, ale jednak czasem się zdarzy mięliśmy katarek no i chyba jednak nie do końca minął, bo coś tam jeszcze furczy. Mama zresztą też pociągająca.
Mimo pięknej pogody trzeba było już szafę przejrzeć i wystawić na wierzch odzież jesienno-zimową. Póki co zrobiłam to tylko u małego, bo do swojej szafy jakoś się zebrać nie mogę i wciąż na pierwszym planie widnieją cieniutkie bluzki na ramiączkach  zamiast grubych wełnianych swetrów.
Po segregacji ciuszków małego z przykrością stwierdziłam, że ma bardzo mało długich rękawów, w które by się mieścił. Te małe Pisklaki tak szybko rosną, że co sezon wymiana całej garderoby. Takie uroki:) Przeraża mnie fakt ile jeszcze trzeba kupić przed zimą. No bo i kombinezon by się przydał i buty i rękawiczki i szalik. No bo przecież tej zimy już bałwana będziemy lepić i się snieżkami rzucać i aniołki na śniegu robić. Toż się trzeba przygotować.  W domu też będzie chłodniej niż dotychczas więc i piżamka jakaś cieplejsza niezbędna i papcie "podomowe" co by małe stópki (:*:*:*) nie marzły.
Tak więc czas na poszukiwania jakiegoś fajnego sklepu odzieżowego gdzie i ceny nie trzycyfrowe i jakość satysfakcjonująca. I znalazłam Ententino. Głównie naszą uwagę skupiły koszulki, bo wzornictwo ciekawe, proste, nie "napstrzone" jak to w moim dzieciństwie wszystko było. Do tego zabawne napisy i intensywne kolory. A my kolory lubimy. Sama uwielbiam założyć coś w intensywnym odcieniu. Jakoś mi to poprawia humor, zwłaszcza jesienią. Choć i szarości i czerni też sporo w naszych szafach.
My mamy bluzkę tą: nasza bluzka z Ententino
Ostatnie sztuki i w promocji więc jak ktoś też chce to pewnie musi się spieszyć.
Sorry za zdjęcia z bułą, ale mały Pisklak czasem zachowuje sie jakby miał robaki w tyłku, a tylko sucha buła (jak już wiecie ukochana) potrafi go choć na chwilę zatrzymać.








Kolor czerwony kocham ponad wszystko. W sensie ponad wszystkie kolory, bo jest dużo innych rzeczy i ludzi, które kocham bardziej od koloru czerwonego (np. Coca Colę, chipsy i czekoladę niestety...i się potem dziwię, że waga się ze mną nie chce zaprzyjaźnić i pokazuje coraz brzydsze cyferki)  W przypadku małych "dzieciów" kolor czerwony bardzo praktyczny. Zwłaszcza w przypadku wpadki przy karmieniu pomarańczowo-czerwonymi marchewkowymi obiadkami.
Styl koszulek przypadł nam bardzo do gustu.  Jakby malowany flamastrem przez dziecko. Nasz wzór koszulki sugeruje, że mój "dzieć" zostanie kowbojem, ja myślę jednak, że zostanie dinozaurem, bo usilnie próbuje mnie ostatnio zjeść :/
Na pierwszym zdjęciu kolor przekłamany. Bluzka kolorystycznie jest bardziej zbliżona do tego z drugiego zdjęcia. Kolor jest naprawdę intensywny. Może nie aż tak jak na drugim zdjęciu (bo tu wyszedł aż rażący), ale bardzo ładny. 


Koszulka 100% bawełny, porządnie wykonana i wygodna dla małego odkrywcy (przynajmniej nic mały nie mówił, żeby mu było nie wygodnie ;D ) Ta mina raczej też wskazuje na to, że bluzka się spodobała ;)






 Nie musiałam przed założeniem latać z nożyczkami by obcinać wiszące nitki, jak to niestety często bywa.  Dam znać po praniu co się będzie działo, ale mam przeczucie, że będzie bardzo dobrze:) Rozmiarówka firmy Ententino zaczyna się głównie od 86, ale można znaleźć też mniejsze rozmiary w dziale "niemowlaki".
 Lekko się przeraziłam jak zobaczyłam, że bluzeczka nie ma żadnego rozpięcia do przełożenia przez głowę, a mój "dzieć" totalnie nienawidzi wkładania bluzek przez głowę, ale okazało się, że to wykrojenie na szyję jest na tyle elastyczne, że zakłada się bez problemu.  Na nas 86 okazało się być odrobinę za duże, choć zwykle właśnie 86 nosi, ale przynajmniej będzie miał na dłużej  :)
Na pewno nie raz jeszcze zajrzę do sklepu Ententino, bo ceny bardzo przystępne, a ubranka ładne i porządne. Polecam.

czwartek, 18 października 2012

mini zoo

 Kubulinio jak zawsze wyczuł, że jedzie coś do niego. Jeszcze na minutę przed ding dongiem listonosza, zbudził się ze słodkiego snu. Dobrze, że na minutę przed, a nie w trakcie, bo znowu miałabym dylemat gdzie lecieć. Czy szybko do małego licząc, że listonosz nie odjedzie myśląc, że nikogo nie ma w domu? Czy najpierw otworzyć drzwi, krzyknąć w pośpiechu: "zaraz wróce" i dopiero do małego licząc, że w między czasie nie udało mu się wyjść z wózka, w którym sypia w dzień. 
No ale na szczęście tym razem nie miałam tego dylematu ;)
Z obudzonym na minutę przed dzwonkiem synkiem wyszłam więc i odebrałam paczuchę :) Lubię paczuchy. To zdecydowanie lepsze od podłużnych białych kopert, które w swej zawartości mają trzycyfrowe rachunki za prąd i inne zbędne opłaty.
Takich kopert nie lubimy.

Czas otworzyć paczkę, przedrzeć się przez warstwy taśm klejących "walcząc" przy tym z małym Świderkiem, który usilnie próbuje "pomóc". Następnie zutylizować karton, by młody się nie dorwał do niego w ramach obiadku. Uwielbia jeść karton. Karton w jego mniemaniu to najpyszniejsze jedzonko, które doskonale mogłoby zastąpić wszelkie warzywka, owoce, makarony i inne dobrodziejstwa. Jedynie sucha buła wygrywa z kartonem.
Ale do rzeczy. Karton zutylizowany więc można bezpiecznie przystąpić do zabawy, bo w kartonie było super cudeńko -Żyrafa z FisherPrice ze swoimi mniejszymi przyjaciółmi zamkniętymi w klockach o  wielkości idealnej dla małej rączki.  Mniejsi przyjaciele to małpka, krokodyl, panda, papuga i zeberka. Całe ZOO do którego zresztą rodzice wybierają się od wiosny i się wybrać nie mogą. No, ale teraz przynajmniej Kartonowy Pożeracz ma swoje ZOO w domku:) Co nie zmienia faktu, że wybrać się trzeba.
Żyrafką można kręcić, papuga ma w dziobku coś a'la dzwoneczek, który sobie wesoło dynda, panda ma  dwie grzechoczące kuleczki, krokodylek ma kilka mniejszych też grzechoczących kuleczek, tylko jedna, biedna małpka nie ma nic.



Dziecię oczywiście szybko załapało o co chodzi i klocki jeden po drugim wlatywały do dziury w  głowie żyrafy, żeby w końcu wylecieć bramką wylotową  i po drodze wydać z siebie całkiem przyjemną melodyjkę. Melodyjka gra cicho, co jest dla mnie ogromną zaletą, bo nie drażni. Melodyjki nie są jakieś ogromnie zróżnicowane (zauważyłam trzy rodzaje), ale dla małego szkraba wystarczające, żeby przynieść radość i zapewnić atrakcję na dobre kilkadziesiąt minut. Tak! Nawet mogę spokojnie wyjść do ubikacji podczas gdy "dzieć" namiętnie wciska klocki w żyrafę.


A że jest na etapie wkładania wszystkiego we wszystko, to nawet i chrupkami została nakarmiona żyrafa.
Jedyny zawód jaki spotkał moje dziecko to to, że klocki nie mieściły się w boczne otwory. A bardzo i jeszcze raz bardzo, chciał je tam wcisnąć :D




Oczywiście dziecko nie byłoby sobą gdyby nie spróbowało jak klocki smakują. Na szczęście są bezpiecznych rozmiarów i cała zabawka nie zawiera małych elementów więc nie ma strachu że pożeracz coś połknie. Dodatkowo jedna ze stron klocków może służyć jako drapak  dla obolałych dziąsełek i pożeracz chętnie korzysta z tej funkcji ;)


Mały majsterkowicz nie odpuściłby oczywiście gdyby sam nie sprawdził jak to się dzieje, że zabawka gra. Po wnikliwej ocenie sytuacji doszedł do wniosku, że zabawkę można oszukać i wcale nie  trzeba klocków wrzucać, żeby grało. Mały cwaniak ;)


Kolejne 15 minut zabawy żyrafką zleciało gdy okazało się, że bramka wylotowa się otwiera i zamyka. Przecież to kolejne ulubione zajęcie! I tak otwierał i zamykał, mama zrobiła zdjęcie i poszła pić kawę. Ciepłą kawę!
Na koniec testy wytrzymałościowe. Ponieważ żyrafka posiada wygodny uchwyt to można ją nosić ze sobą po całym mieszkaniu uderzając po drodze a to o szafę, a to o krzesło a to trochę potrzaskać o panele. Mimo licznych trzasków żyrafka wciąż działa.

 Zabawka zakwalifikowała się do grupy jednych z ulubionych mojego synka. A i mama czasem z zabawki skorzysta i chętnie klocki powrzuca. Dobre na rozładowanie nerwów.  Na mnie działa.

A Ta mina chyba mówi wszystko :) I nic więcej dodawać nie trzeba:)


Żyrafkę można zakupić tu: Żyrafa pełna klocków

Zabawka idealnie nadaje się dla dzieciaczków 6 miesięcy+

poniedziałek, 15 października 2012

podkłady pod lupą

Notka miała być wczoraj, ale nie "pykło" więc przepraszam tych, którzy czekali.
Dzisiaj będzie trochę makijażowo. A dokładniej o podkładach.
Czym dla mnie charakteryzuje się dobry podkład?
Ładnie kryje, dając przy tym naturalny efekt, nawilża naskórek, łatwo się rozprowadza, długo utrzymuje i pozwala skórze oddychać, nie zatykając porów i nie powodując powstawania wyprysków.

Obecnie używam Podkładu Very Me Smoothie foundation z Oriflame. Skusiła mnie cena, bo jest dostępny za grosze w promocji. Chyba coś koło 12 zł za niego zapłaciłam. Podkład jest dobry szczególnie  dla osób bez problemów ze skórą, u których nie ma trzeba wiele maskować. Ja na szczęście do takich należę. Krycie mogło by być lepsze, ale za to daje bardzo naturalny efekt więc dla osób, które chcą delikatnie wyrównać koloryt cery będzie idealny.
Problem z kosmetykami katalogowymi jest taki, że czasami ciężko dobrać odpowiedni kolor podkładu dla siebie. Ja jestem trupio blada więc w ciemno wzięłam najjaśniejszy odcień z pewnością, że będzie dobry.
Okazało się jednak, że są osoby o jeszcze jaśniejszej cerze od mojej, bo podkład był  za jasny. W sumie to mnie to nawet ucieszyło ;) Może nie jest ze mną aż tak źle :) Tymczasem mieszam sobie go z innym odcieniem i jest ok. Wam proponuję jednak zamówić najpierw próbki i dobrze dobrać odcień.

 Rozprowadza się bardzo łatwo, nie robią się smugi, pachnie przyjemnie, na twarzy trzyma się długo, nie powoduje efektu maski, nie zapycha porów.
Podkład bardzo delikatny, bardziej określiłabym go jako krem koloryzujący więc jeśli masz trądzik lub inne problemy z naskórkiem wymagające silnego krycia to raczej ten produkt Cie nie zadowoli.
Natomiast super sprawdzi się np. do szkoły (wiem, ze zaglądają tu też dziewczyny w wieku szkolnym) gdzie wymagany jest jak najbardziej naturalny efekt. Jeśli dobrze dobierzecie odcień nikt nie zauważy, że macie położony podkład, a wasza cera będzie miała ładny, równomierny koloryt. Podkład wymaga zastosowania odrobiny pudru, bo skóra się po nim  świeci, ale za to skóra jest jedwabista i nawilżona. Dobry do cer suchych czyli dla mnie :)
Jego konsystencja nie jest przesadnie leista więc dobrze się go wydobywa z tubki, bez ryzyka wylania nadmiernej ilości produktu.


Druga pozycja to Pure Liquid Mineral z Maybelline. Lubię!

 Wygodna buteleczka z dozownikiem, który dozuje równe porcje preparatu. Przynajmniej nie wyciśnie nam się za dużo jak to czasami  bywa w przypadku tradycyjnych tubkowych produktów. Szkło przeźroczyste dzięki czemu widzimy ile podkładu w środku jeszcze zostało i kiedy należy wybrać się ponownie do drogerii. Tylko musimy brać poprawkę na to, że w buteleczce zawsze troszkę na dnie zostanie (co mnie zawzse strasznie wkurza), czego pompka nie będzie w stanie już wycisnąć. W dobie kryzysu można rozkalibrować (czyt. zepsuć i zdjąć) pompkę  i wybrać resztkę patyczkiem do uszu ;) Bezpieczny dla skóry, nie przesusza, nie zatyka porów. Produkt nakłada się bezproblemowo. Na mojej skórze trzyma się ładnie choć w przypadku cer tłustych może już tak super nie być. Puder konieczny, bo skóra błyszczy jak psu...yyy nic nic. Konsysencja bardziej lejąca od Oriflame Very Me.
Cena: ok. 30zł

Pozycja nr 3 Znów Maybelline,. Dream Matte Mouse






Podkład jak sama nazwa wskazuje w postaci musu. Bardzo dobrze nakłada się palcami. Gąbeczka do nakładania w przypadku tego podkładu się nie sprawdza. Mus sprawia wrażenie bardzo lekkiego, jest przyjemny w dotyku, taki satynowy, skóra po nałożeniu produktu jest milusio wygładzona. Zawiera w składzie silikony i to one powodują wrażenie wygładzenia naskórka.  Podkład daje bardzo intensywne matowe wykończenie dlatego polecam go do cer tłustych z tendencją do błyszczenia. Nawet nie wymaga zastosowania pudru.  W moim przypadku bez bazy pod spód  nie da rady. Wysusza i mojemu już i tak suchemu pyszczorowi aż się skórki łuszczyły co nie wyglądało estetycznie. Krycie w porządku. Sadzę, że najlepsze z wymienionych w dzisiejszej notce podkładów. Podsumowując: produkt bardzo dobry, ale typowo dla tłustych cer.
Cena:30 zł


I pozycja nr 4  Znowu Maybelline?  Tym razem "New Affinitone"
Ten podkład to chyba mój ulubiony dla mojej suchej skóry, bo bardzo ładnie mi ją nawilżał, nie uwidaczniał suchych skórek i moja buzia wyglądała po prostu ładnie. To typowo nawilżający podkład.
U mnie nr ! Aż dziw, ze w danej chwili zabrakło go w mojej kosmetyczce.


Dobrze się rozprowadza, daje bardzo naturalny efekt. Konsystencja dość leista, dlatego trzeba uważać bo łatwo wylać go za dużo z tubki. Niestety tubka. Wolę chyba jednak pompki mimo, że zostaje się trochę na dnie :D
Jest lekki i daje skórze oddychać. Krycie- dla mnie w porządku. Zawiera witaminę E, która jest znana jako "witamina młodości".
Twarz wygląda świeżo i naturalnie, podkład ładnie stapia się z kolorytem naszego naskórka. Dla suchych skór - polecam!
Cena; ok 25 zł


Tutaj taka mała pokazówka moich odcieni. Niestety nie posiadam już New Affinitone więc nie mogę zobrazować.
Odcień Oriflame jest dla mnie zbyt jasny, odcień pure Liquid lekko za ciemny, ale po zmieszaniu stanowią dla mnie kolor idealny:)
Odcień Dream matte Mouse kolorystycznie dobry zimą dla mojej bladości. .


Jeśli więc szukacie nie drogiego produktu który wyrówna wasz koloryt naskórka i nie przesuszy to zdecydujcie się na Oriflame Very Me.
Pure Mineral i "New Affinitone" to podobny efekt z lepszym kryciem, ale w troszkę wyższej cenie. Plus dla Affinitone za efekt nawilżenia.
I Dream Matte Mouse dla cer tłustych, wymagających zmatowienia.

Mam nadzieję, że pomogłam chociaż odrobinę. Liczę na wasze spostrzeżenia w komentarzach. Może stosowałyście i macie inne zdanie? Każdy ma prawo do swojego gdyż na innych skórach produkty moga zachowywać się zupełnie inaczej. Jestem ciekawa waszych opinii.

Jeśli podoba Ci się nasz blog i chcesz być na bieżąco to zapraszamy na nasz fanpage: Szczęście Mamy. Zachęcamy do polubienia i śledzenia nowinek:)

sobota, 13 października 2012

gość w dom czyli z życia wzięte ;)

Wczoraj mięliśmy wyjątkowych gości. Zdecydowanie poprawił mi humor sms od koleżanki, że się do nas wybiera.
Pierwsza myśl. Świetnie. Wreszcie coś innego niż kupa, kaszka, kupa, kaszka. Trochę się człowiek rozerwie, pogada. Wizyta wyjątkowa, bo młodsza córka koleżanki to przecież moja synowa ;) Ciekawe czy dzieci będą podzielać zdanie mam swatek ;)
Druga myśl. Cholera! Trzeba posprzątać ;) Rozglądam się niepewnie po mieszkaniu (jednocześnie usypiając małego) w celu oceny stanu zabrudzenia mieszkania. Nie jest źle, ale dobrze tez nie. Dziecko zasypiaj szybciej, bo matka nie zdąży posprzątać ;)
Usnęło. Do roboty. No bo trzeba usunąć okruszki po bułce z kanapy, na której dziecko postanowiło ją jeść... no bo trzeba umyć dokładniej podłogę po rozlanej maślance i rozciapcianym jogurcie. Moje dziecko stwierdziło, że urządzi sobie przechadzki po pokoju z otwartym jogurtem w rączce, radośnie wymachując pudełeczkiem we wszystkie strony. Mamie było mniej do śmiechu :) Dziecko do przebrania, podłoga do umycia i o niewiele ściany do malowania :)
I na koniec poskładać w jedno miejsce porozpierniczane po całym pokoju zabawki i literki z puzzli piankowych. (O puzzlach piankowych poniżej).
No ale dość szybko uporaliśmy się z problemem bałaganu i pozostało tylko się cieszyć z wizyty gości:) Jednak odkąd moje dziecko popiernicza na dwóch nóżkach to zaczynam wychodzić z założenia, że sprzątanie to typowa syzyfowa praca, bo po 5 minutach przy takim urwisie jest to samo, albo i gorzej niz przed :) Na szczęście akurat spał więc nie zdążył nabałaganić przed przyjazdem gości :)

Spotkanie przebiegło ogromnie sympatycznie. Dzieciaki szalały w basenie żabie ---> Notka o Basenie-zabie
 Żaba królowała. Zresztą pchaczyk----> Notka o pchaczyku też miał całkiem niezłe branie :)
Baaa na nawet pałąk od przebitego kojca stanowił nie lada atrakcję ;)
Wstawiłabym zdjęcia, ale nie pytałam mamy dzieciaczków czy mogę więc nie wstawiam:)  Dzieciaki się rozerwały, bawiły się całkiem nieźle. a mamuśki się zrelaksowały. Życzylibyśmy sobie częściej takie wizyty przemiłych gości. Tylko ciasta nie przywoźcie, bo nigdy mi się na ta dietę nie uda przejść i waga dalej będzie pokazywała coraz brzydsze cyferki:)

No, ale wspomniałam wcześniej o sprzątaniu porozrzucanych literek. Mowa o puzzlach piankowych, które zresztą bardzo sobie chwalę.

Fotki z bardzo starych dziejów kiedy to moje dziecko jeszcze leżało w tym samym miejscu w którym się go położyło . Puzzle piankowe były super do pierwszych prób raczkowania, bo są antypoślizgowe, cieplutkie i miękkie. Dziecko może się na nich przewracać ile chce i krzywdy sobie nie zrobi. Z puzzli można układać nie tylko matę, ale też np kostki. Ja swego czasu miałam zrobione z puzzli pudełko na pieluchy:) Czasem się trochę rozlatywało, ale ogólnie nawet spełniało swoją funkcję pod warunkiem, że mały się do pudełka nie dobierał:) teraz już by to nie miało racji bytu, bo mały by mu nie popuścił. Puzzle używamy do dziś i sądzę, że jeszcze długo nam posłużą, bo są naprawdę  mocne. Mały je wygina, ciągnie rączkami na siłę, gryzie (a zęby ostre jak cholerka. Mama nie raz miała okazję się przekonać (ałć) ) ale z puzzlami nic się nie dzieje.  Mam nadzieję  na to, że puzzle sprawdzą się w przyszłości przy nauce literek i że moje dziecko przez naukę łączona z zabawą szybko zakuma o co biega. No...tylko to zbieranie literek z całego mieszkania...echhh. niestety takie duże dzieci (13 miesięcy) już sobie świetnie radzą z wyjmowaniem literek z puzzli i już mnie nie zdziwi chyba żadne miejsce w którym je znajduję :)


środa, 10 października 2012

stópki stópeczki stópunie


Tytuł mało tajemniczy więc już wiadomo o czym dziś będzie.
Stopy...mimo, że już znikają pod osłoną zabudowanego obuwia to warto o nich nie zapominać. Każdego dnia dźwigają cały nasz ciężar. W ramach rekompensaty za codzienne poświęcenie zróbmy tym razem my coś dla nich.
Idealnym rozwiązaniem dla umęczonym stóp byłoby wybranie się raz w miesiącu do pedikiurzystki, która profesjonalnie frezarką usunie zrogowaciały naskórek. Zakładam jednak, że nie mamy na to czasu, nie chce nam się, nie mamy pieniędzy bądź z jakichkolwiek innych względów chcemy zadbać o stopy same w domu.

Po pierwsze "moczonko". siadamy wygodnie przed telewizorem lub wyjmujemy ulubioną książkę a nasze stópki wkładamy do miski z ciepłą wodą z dodatkiem soli do kąpieli. Polecam nie drogą, a skuteczną sól On-Line
 
Różne, przyjemne zapachy.  Do wyboru do koloru.
Sól daje uczucie świeżości, lekkości. Intensywnie zmiękcza naskórek dzięki czemu później będzie nam go łatwiej usunąć. Bardzo dobrze przygotowuje stopy do dalszych zabiegów.
Cena: ok 8zł.

Po drugie...tarka lub pumeks. Chyba każdy wie do czego służą i nie trzeba tłumaczyć ;).

Po trzecie...peeling.  Po ścieraniu naskórka zostają czasami takie zadziorki, dlatego warto dodatkowo wymasować skórę stóp peelingiem. Powinien nam wyeliminować nierówności, wygładzić naskórek i dodatkowo usunąć resztki obumarłego naskórka.

  Ponownie mogę polecić Alessandro (tak jak w przypadku dłoni) lub peeling Nivelazione do stóp. Cena bez porównania, bo ten drugi produkt kosztuje ok. 6 zł więc jeśli chcecie używać peelingu tylko  do stóp to warto zainwestować właśnie w Nivelazione.
Informacja  specjalnie dla Moniki--->zawiera Hibiskus ;)
Peeeling złuszcza naskórek za pomocą drobinek (które usprawniają krążenie) i kwasów AHA.
Skóra po zastosowaniu peelingu będzie dodatkowo zmiękczona, nawilżona i odżywiona.




I na koniec maska. Regenerująca maseczka do stóp Feet Up Advanced z Oriflame. Idealnie byłoby gdybyśmy nałożyli maskę na noc, a na nią bawełniane skarpetki i...dobranoc. W ten sposób osiągamy najlepsze efekty. Nasza skóra najlepiej absorbuje kosmetyki właśnie podczas snu, dlatego tak ważne jest stosowanie tego typu masek do łóżka.
Uwaga dla mam wstających w nocy do dzieci. Nie zabijcie się po drodze, może być ślizgawo.  Nie chcę mieć nikogo na sumieniu ;) Stopy po masce są pięknie wygładzone i nawilżone. Daje ona uczucie przyjemnego chłodu, lekkości i  świeżości, regeneruje uszkodzony naskórek, dlatego polecam również na problem pękających pięt.
Cena: ok 25 zł


Jeśli raz w tygodniu zafundujecie sobie taką kurację to nie ma bata! Musicie mieć piękne stopy!
Oczywiście oprócz tego na pozostałe dni potrzebny będzie kremik.
Rossmanowski taniuśki (ok 5 zł), a dobry kremik Fuss Wohl. Kremik zawiera mocznik, który jest najcenniejszym składnikiem w walce z pękającymi piętami.
Pomoże Wam w utrzymaniu pięknego, gładkiego wizerunku stóp.

Pamietajcie jednak, że żadne najdroższe, najwspanialsze kosmetyki nie zastąpią naszej systematyczności. Jeśli chcecie uzyskać naprawdę dobry efekt to zabieg musicie wykonywać regularnie, a nie od wielkiego dzwonu :)

poniedziałek, 8 października 2012

wesoła zyrafka :)

 Nie chwaliłam się jeszcze, że we wrześniu wygraliśmy konkurs na minkę miesiąca  na Parentingu:) Dziś doszła do nas bardzo sympatyczna nagroda. Wesoła zyrafka :)
  
Na  widok wesołej żyrafki po prostu nie sposób się nie uśmiechnąć:) Śmieszna, żółtawa żyrafka od razu budzi sympatię każdego, kto ma okazję się nią pobawić:)

Trzeba przyznać, że z żyrafy jest niezła akrobatyczka i ma niesłychanie giętka szyję:) Ona potrafi nią zrobić wszystko!

O! Nawet tak!
Z taką elastycznością świat zdecydowanie stoi przed nią otworem i pewnie zrobi karierę w jakimś show telewizyjnym typu "Mam talent". Miejmy tylko nadzieję, że gdy już będzie sławna i bogata to nie zapomni o swoich starych, kochanych właścicielach.

Żyrafka ma też  swoje zastosowanie w branży odzieżowej jako zupełnie nowatorski szaliczek jesienny:) Były już lisy i inne futrzaki jednak to już przeszłość! W tym sezonie królują żyrafy!
(Uwaga! Informacja dla obrońców Praw Zwierząt. Przy wyrobie szaliczka nie ucierpiało żadne zwierzę. )






 Tak jak wspomniałam wygraliśmy ją w konkursie na minkę miesiąca. Nagroda trzeba przyznać idealna, bo  jak na nią patrzę to od razu nasuwa mi się skojarzenie, że ona sama mogłaby kandydować w takim konkursie.  Ciekawe czy są konkursy minek miesiąca dla pluszaków :)
Jak ktoś coś słyszał na ten temat to prosimy o cynk. Chętnie weźmiemy udział




A oto nasza super minka dzięki, której wygraliśmy nasze małe, giętkie cudo:)
Sporo młodszy, lekko zdziwiony Kubulinio. Na tym zdjęciu nawet trochę podobny do naszej żyrafki. :)Ciekawe co wtedy zobaczył. A może usłyszał.?
Zapewne mama zaczęła śpiewać i się dziecko zdziwiło jak można tak fałszować. Echh...




Dziękujemy bardzo serwisowi Parenting.pl za wyróżnienie w konkursie :) Było nam ogromnie miło w nim uczestniczyć, a jeszcze milej wygrać :) Pozdrawiamy.

niedziela, 7 października 2012

Cud miód!

Dziś pod lupę weźmy działanie miodu. Tak...zwykłego pszczelego miodu. Na co dzień używamy miodu np. do gotowania potraw, do słodzenia lub jako lekarstwo. Większość z nas zapomina o tym, że miód to również świetny kosmetyk!
Miód ma zbawienne działanie na naskórek. Nawilża, chroni naszą skórę przed czynnikami zewnętrznymi, opóźnia starzenie, działa łagodząco, kojąco, przyspiesza gojenie ran, świetnie odżywia naskórek. Jest to bogactwo witamin, mikro i makroelementów, które każdy z nas ma w zasięgu ręki. Nie bez powodu już w Starożytności Kleopatra uwielbiała kąpiele w mleku i miodzie. Dodatkowo miód ma właściwości antydepresyjne! Ten cudowny specyfik ma swoje zastosowanie także w odżywianiu włosa - sprawdza się przy regeneracji uszkodzonych końcówek.
To tak w skrócie, bo o działaniu miodu można by pisać godzinami.
Nie trzeba wydawać fury pieniędzy by mieć świetny kosmetyk na bazie miodu. Możesz zrobić go sama!

Maseczkę nawilżającą wykonasz z miodu i mleka lub śmietany,
a na przykład
Maseczkę oczyszczającą z miodu, odrobiny soku z cytryny i zmielonych płatków owsianych lub mąki owsianej.

Przekonajcie się same o dobroczynnym działaniu miodu.

Gdy myślę o miodzie zawsze przypomina się najlepszy dla mnie kosmetyk na jego bazie.
Popularny "miodzik" czyli "Tender Care" z Oriflame.

Specyfik uratował niejednego zwłaszcza zimową, trudną porą. U mnie zawsze ratuje spierzchnięte, czasem popękane (podobno od całowania na wietrze) usta, wysuszone łokcie, skórki przy paznokciach, okolice nosa (podrażnione przez katar i ciągłe używanie chusteczek)  i wszelkie inne problematyczne miejsca. Genialnie łagodzi podrażnienia i przynosi ukojenie. Posmarowane miejsce staje się mięciutkie i dużo szybciej się goi.  Pudełeczko maluśkie, ale produkt bardzo wydajny, bo nabieramy go dosłownie odrobinkę. Wiadomo, ze nikt nie wysmaruje miodkiem całego ciała. Jest to produkt polecany na szczególnie trudne miejsca. Na zimę element obowiązkowy w Waszej kosmetyczce, bo każdy...dosłownie każdy odczuwa skutki mrozu. Polecam smarowanie zapobiegawczo ust przed wyjściem na mróz. Kosmetyk stworzy delikatną warstwę ochronną i nie groźne nam nawet -20 ;)
Pudełeczko mieści w każdej torebce, a nawet kieszeni i możesz go mieć zawsze przy sobie. Nie znam osoby, która powiedziałaby choć jedno złe słowo o miodku. Produkt stoi na mojej półce od lat i wciąż jestem z niego tak samo zadowolona.
Cena nie jest wysoka. W promocji można go zakupić za około 9-10 zł.



sobota, 6 października 2012

Wspomnienie lata


Cudnie małemu było kąpać się w basenie pełnym wody. Basen potrafił rozbawić nawet najbardziej marudnego Pisklaka.
Zazdrościłam...naprawdę zazdrościłam mojemu dziecku, że się tak beztrosko pluskało podczas gdy ja smażyłam się w 40 stopniach,  tylko się przyglądając i pilnując by moje dziecko nie zaczęło nurkować. A zdarzało się. Jak można zanurkować w 10 cm wody? Dla chcącego nic trudnego. Dziecko poradzi sobie ze wszystkim, wykorzystując każdy ułamek sekundy nieuwagi mamy.
(Teraz jesteśmy na etapie: "O! Mama nie patrzy, idę się wspiąć na fotel!)
Lato się skończyło, nie ma co rozpamiętywać. Ale basen nie poszedł do małego kartonowego pudełka, żeby za rok wyciągnąc go w stanie (zapewne) nie do użytku.  Teraz mamy basen w domu!
 

 Basen - żaba (już bez wody) stanowi świetną zabawę jako tor przeszkód. Można do niego wchodzić i wychodzić, kilka razy utknąć po drodze między łapką a głową żabki, a potem krzyczeć coś w stylu: "Mama łeeeee łaaa łiii" co w przetłumaczeniu na nasze znaczy:  "Mamo, uwolnij mnie!".Basen uznaję za mocny, bo przetrwał całe lato i domowe harce, a mały go nie oszczędza. Nie przebił nam go żaden pies swoją ciekawską łapą ( a że nie dorobiliśmy się jeszcze ogrodzenia na podwórku i ciągle robią sobie po nim przechadzki obce psy, to jest to cenna uwaga).  Ma super daszek, który wcześniej ochraniał przed słońcem, a teraz służy jako ściana na którą można z impetem wskakiwać i się od niej odbijać i jest to dla Pisklaka nie mniej  zabawne niż ściąganie i psucie Mamy okularów.  Można by do żaby dla wzbogacenia  dokupić na jesień kulki i byłaby nowa świetna zabawa niczym z wesołego miasteczka, ale muszę się zastanowić czy mam na tyle dużo cierpliwości by te kulki potem z całego mieszkania zbierać. Chyba szybko bym tego pożałowała ;)
Żaba w skutek nadmiernego opalania nie zrobiła się brązowa a lekko zbladły jej rumieńce. Język z czerwonego stał się biały, chorowity. Jakieś skutki uboczne muszą być.

Basen nie był drogi. ok. 35 zł


To nie jedyny dmuchany przedmiot, który u nas zagościł. Jak mały skończył gdzieś 8 miesięcy i zaczął popitalać na czterech to trzeba było coś wymyślić, żeby można było w spokoju wyjść do ubikacji bez obaw że po powrocie zastanie się dziecko i dom w stanie totalnej demolki. Z pomocą miał przyjść dmuchany kojec.
No i wszystko fajnie, sympatycznie. Kojec przyzwoity, bezpieczny. Dziecko mogło w nim szaleć do woli i nie było szans, żeby coś mu się w nim stało. Nie miał możliwości wyjścia (jako 8 miesięczne dziecko. Teraz... kto wie...może i by sobie poradził jakby bardzo, ale to bardzo się postarał). Kojec był wyposażony w siateczkę przez która dziecko mogło podglądać , a także Mama miała wgląd do szkraba. Do tego młoteczek z kulką w środku i dwie wiszące grzechotki stanowiły nie małą atrakcję. I wszystko byłoby super gdyby nie fakt, że kojec służył nam tylko miesiąc. Potem najzwyczajniej poszedł na zgrzewie i właściwie był do wywalenia, bo nie dało się go naprawić dołączoną do zestawu łatką. Pomyślałabym, że mięliśmy pecha, ale wiem, że nie jesteśmy jedynym przypadkiem z takim samym problemem przy tym kojcu. No cóż. Bywa. Młoteczek też już ma dziurkę. Z kojca pozostały tylko grzechotki na pałąku, którymi w sumie mały bawi się do tej pory ;) Dobre chociaż to za te i tak wydane 50 zł